Pilsko zdobyte z bólem.
Pilsko...no tutaj z rowerem mnie jeszcze do tej pory nie było. Wobec tego, propozycję Mariusza przyjęłam z entuzjazmem, nie świadoma tego co mnie czeka...czyli mega wysiłku, ale też pięknej nagrody w postaci widoczków.
Niemniej muszę zdradzić, że wycieczka była niestety opłacona bólem...
Ale od początku...w okolicach Węgierskiej Górki, dokładniej w Cięcinie Dolnej lądujemy parę minut przed 10, potem znajdujemy czarny szlak rowerowy, którym dojeżdżamy do szlaku czerwonego, który zaprowadzić nas ma do Hali Miziowej.

Z początku szlak jest bardzo przyjemny, potem zaczynają się małe "schodki", czyli parę momentów "z buta".



Po przejechaniu paru kilometrów, w okolicach rozwidlenia szlaków czerwonego i niebieskiego (na Romankę)czeka nas podjazd, który okazuje się być zupełnie zniszczony przez ścinkę, fajny szeroki szlak, który mógłby być przejezdny, został zniszczony. Zsiadam z roweru, nie mam sił, żeby jechać ten odcinek. Słonko nieźle przygrzewa, a do tego mój bolący ząb nie daje o sobie zapomnieć. I właśnie on będzie mnie nie opuszczał podczas tej wycieczki. Już w pociągu pobolewał, ale nie sądziłam, że z godziny na godzinę będzie coraz gorzej. No cóż, nie poddaję się i wpycham rower. Marusia jest już sporo przede mną i czeka. Będzie miał przynajmniej dużo przerw na posilanie się ;) Ja niestety nie mogę nic przełknąć, a raczej "pogryźć". Próbuję nie myśleć o bólu i staram się delektować widokami.
W trakcie przemierzania czerwonego szlaku, okazuje się, że chyba jest on typowo "pieszym" - sporo przeszkód na nas czeka...

półka skalna, na którą trzeba było się wdrapać


rwąca rzeka do pokonania :PP
Bywają jednak przyjemne fragmenty - moje ulubione zjazdy :)


Hala Pawlusia

Ok. 14 docieramy na Halę Rysiankę - tutaj krótki odpoczynek. Widoki cudne.


Potem dalej czerwonym szlakiem aż do Hali Miziowej

Przyznaję, że jestem już nieco zmęczona i jeszcze ten cho...ząb! :/ Ale nie po to przejechałam taki kawał, żeby ominąć Pilsko, będąc tak blisko :) Także zaczynamy z Mariuszem podejście na szczyt, w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo więcej tu wchodzenia będzie niż wjeżdżania, raczej wciągania roweru ;)

już prawie na szczycie...



krótka sesja foto :)
i dalej w górę, przez Górę Pięciu Kopców, na sam szczyt...



PILSKO zdobyte!!! ufff, łatwo nie było, ale było warto dla nagrody, którą są wspaniałe widoki...

w oddali kolejna góra do zdobycia i fajny pretekst na wycieczkę...

Czas nas goni, a jeszcze sporo km na pociąg. Udajemy się w drogę powrotną. Tym razem wybieramy zjazd na Halę Miziową szlakiem żółtym, co jest WIELKIM BŁĘDEM!! Z początku jest nawet przyjemnie, wymagającą, technicznie, ale do przejechania.


Potem niestety jest tylko moja irytacja [sic!] Szlak kompletnie nie nadaję się do jazdy, jest wąski stromy, "schodkowaty" i pewnie trochę niebezpieczny do schodzenia z rowerem na plechach. Jest po prostu - niewygodny! Ale cóż zrobić, będąc w połowie drogi?! Także - powoli, ostrożnie schodzimy w dół. Na Hali Miziowej napełniamy bukłaki i w dół zielonym szlakiem.
Docieramy do drogi asfaltowej w Sopotni. Potem już tylko asfalt, asfalt i jeszcze raz asfalt przez jakieś 40 km. Chyba ta droga powrotna mnie bardziej wymęczyła niż jazda po górach. Jedziemy i jedziemy. Końca nie widać, a czas goni. Chyba dziś troszkę przeliczyliśmy się z trasą. W końcu docieramy do Buczkowic. Mariusz jedzie do Bielska na pociąg, a mnie pozostaje jeszcze parę km do Brennej przez Przełęcz Karkoszonkę.
Wyprawa - super udana, piękne widoki i cudowne zjazdy, dla których warto się troszkę pomęczyć i znieść ból zęba :/
Ps. koniec końców trafiłam w niedzielę na pogotowie dentystyczne i...zęba już nie ma, także nie będzie mi już przeszkadzał w wyprawach :PP