Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2010

Dystans całkowity:191.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:47.75 km
Więcej statystyk

Karpacz - wspomnienia z trasy.

Piątek, 30 kwietnia 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Sudety
W Karpaczu byłam już w czwartek, ale dopiero ok. 17, więc na objechanie trasy maratonu było już zbyt późno. Postanowiłam przełożyć wycieczkę na piątek, co może nie było zbyt rozsądne, bo dzień przed maratonem to raczej powinno się odpoczywać i zbierać siły. No, ale pomyślałam, że skoro dane mi było zawitać do stolicy Karkonoszy przed sobotą, to muszę zobaczyć, co mnie czeka na trasie i przy okazji na spokojnie popodziwiać widoki, na co zwykle nie ma czasu w czasie wyścigu. Jak pomyślałam, tak zrobiłam.
O 9 wyruszyłam z Karpacza Górnego, kilka metrów asfaltu i skręt w prawo w teren.
Zjazd do Przełączki, gdzie znajdowało się rozwidlenie dla trasy MINI i MEGA. Ja pognałam dalej za strzałkami MEGA w kierunku góry Głaśnica.
Po jednym z pierwszych zjazdów, za plecami pojawia się widok na Śnieżkę



dalej przede mną w oddali Zbiornik Sosnówka



wdrapuję się wyżej, skąd jeszcze lepiej widać zbiornik i zarys Pogórza Karkonoszy



Na trasie kilka stromych zjazdów:



i potem zjazd do Borowic



chwilkę jazda asfaltem, a po przecięciu Drogi Sudeckiej, znów wbijam na leśne ścieżki. Pogoda dopisuje, jest nawet za ciepło jak dla mnie :) ale po drodze jest mnóstwo strumyków, w których można zaczerpnąć źródlaną wodę.









Na trasie nie spotykam prawie żadnych bikerów, jedynie w Borowicach jedzie grupka na szosówkach. Pewnie wszyscy wypoczywają przez maratonem ;)

Droga pod Reglami to typowy szutrowy odcinek, który prowadzi mnie do rozwidlenia między trasa MEGA i GIGA. Początkowo chciałam przejechać sobie całą trasę "golonkową", ale rozsądek mówi, że trzeba zostawić trochę sił na jutro. Niemniej, żałuje, że nie uda mi się zobaczyć dalszej części karkonoskich szlaków i wjechać na Grzybowiec.



Odbijam więc w lewo i szutrowym podjazdem pnę się w górę. Od tej pory będzie głównie "pod górkę".



Najpierw Drogą na Dwa Mosty, a potem Drogą Chomontową, która "daje się we znaki", oj bardzo - końca podjazdów nie widać, za zakrętem, czai się kolejny podjazd. Na szczęście wysiłek rekompensują piękne widoki.









Przy końcówce trasy maratonu spotykam kilku bikerów, którzy zapewne postanowili przetrenować sobie chociaż zjazd na ostatnim odcinku.

Dojeżdżam do stadionu nieco zmęczona. Ekipa Powerade Marathonu pomału przygotowuję się do jutrzejszej imprezy. Mnie pozostaje jeszcze wdrapać się do Karapacza Górnego - mojej bazy noclegowej, co jest dla mnie sporym wysiłkiem po całodniowym kręceniu po górach. Jestem padnięta. Na szczęście nie jestem w tym uczuciu odosobniona. Moje współtowarzyszki podróży (wierne kibicki) zdobywały Śnieżkę, kiedy ja kręciłam po karkonoskich szlakach i też "swoje przeszły" - teraz zwą się "kobietami po przejściach" ;)



A ja zaczynam żałować, że nie wybrałam się z nimi - może piesza wycieczka byłaby lepszą dawką ruchu tuż przed maratonem - łagodniejszą?!

Na szlaki beskidzkie czas wyruszyć...

Sobota, 24 kwietnia 2010 · Komentarze(2)
Kategoria Beskidy
Będzin - Katowice PKP - Wilkowice-Bystra - KOZIA GÓRA - SZYNDZIELNIA - KLIMCZOK - BŁATNIA - B-B Jaworze - B-B centrum PKP - Katowice - Będzin

Pierwszy wypad w Beskid Śląski w tym sezonie w towarzystwie Mariusza
i Tomka
Start wycieczki w Wilkowicach-Bystra. Po wyjściu z pociągu lekki chłodek, ale za to słonecznie. Zapowiada się przyjemna pogoda. Ruszamy więc "z kopyta", żeby trochę się rozgrzać. Na pierwszych podjazdach od razu robi się cieplej:)
Przy schronisku na Koziej Górze przystajemy na chwilę



następnie kierujemy się żółtym szlakiem na Szyndzielnię:


foto: http://picasaweb.google.pl/marusia51/


foto: http://picasaweb.google.pl/marusia51/




Tomek na skraju wyczerpania - za dużo świeżego powietrza ;)

Dalej kręcimy w stronę Klimczoka. Między Szyndzielnią a Klimczokiem,
w zacienionych miejscach można jeszcze odnaleźć resztki zimy:



Na Klimczoku urządzamy sobie mały piknik i krótką sesję zdjęciową :)




foto: http://picasaweb.google.pl/marusia51/



Próżność zaspokojona przed obiektywem, akumulatory naładowane węglowodanymi, dusza nasycona pięknymi widokami, zatem jedziemy dalej w kierunku Błatniej...



I właśnie kilkaset metrów od Klimczoka, zaczyna się prawdziwa przygoda...
Marusia leci na zjazdach jak błyskawica i...przerzutka tego nie wytrzymuje :PP
Trochę jest nam nie do śmiechu, bo zostało jeszcze kilka km do przejechania,
a nikt z nas nie ma skuwacza:/


Mariusz zdejmuje łańcuch i porusza się dalej na nowym pojeździe - hulajnodze Gianta z amortyzatorem - całkiem nieźle radzi sobie w terenie:) Jedynie na podjazdach trzeba ją wziąć na grzbiet;)
Ostatecznie hulajnoga spaceruje z właścicielem:



Na Błatniej pojawia się ratunek - napotkany rowerzysta użycza skuwacza, więc można skrócić łańcuch i skonstruować nowy napęd o jednym przełożeniu, który pozwala popedałować dalej...







Z Błatniej zjeżdżamy do Bielska Jaworze i potem do centrum na dworzec PKP.
Zostaje mi jeszcze pokonanie asfaltem trasy z Katowic do Będzina.

Pierwsze zjazdy i podjazdy na górskich szlakach zaliczone :)

Testowanie nowej maszyny.

Wtorek, 20 kwietnia 2010 · Komentarze(3)
Nowy rowerek zakupiony, więc trzeba było przetestować go w terenie. Najbliższe wzniesienie - Dorotka - najlepsze miejsce w okolicy, żeby poćwiczyć zjazdy i podjazdy. Co mogę powiedzieć...nie da się ukryć, że łatwiej się wjeżdża pod górę - to w końcu 3,5 kg mniej niż Scott. Amorek też nieźle sobie radzi z nierównościami, a o hamulcach nie wspomnę - trzeba się przyzwyczaić do tarczówek, kiedy całe życie jeździło się na V-brake - siła hamowania ogromna :PP Ogólne wrażenia - super - jestem zadowolona z zakupu, zobaczymy jak będzie się sprawdzał na prawdziwych górskich szlakach...Jedynie rama mogłaby być ciut mniejsza (producenci mogliby pomyśleć o małych kobietkach :PP), ale nie jest źle:) Potem jeszcze pokręciłam po okolicy i wstąpiłam na zakupy do Decathlonu.
A to moje nowe białe cudo:


Poison Zyankali Team

Niedzielny mini maraton na Pogorii...bez roweru:)

Niedziela, 18 kwietnia 2010 · Komentarze(0)
Kategoria bez roweru
W niedzielę rano na placu targowym w Będzinie pożegnałam się z moim Scottem. Rower został sprzedany. Nowym właścicielem został...12-letni chłopiec:) (Mam nadzieję, że rowerek będzie mu dobrze służył i cykloza będzie się rozwijała:)
Popołudnie zaplanowane nie-rowerowo, ale także na sportowo, a przede wszystkim - towarzysko. Niestety, moje koleżanki nie bardzo lubią jazdę rowerem (coś nie chcą zarazić się cyklozą:/), ale na spacerek i rolki na Pogorii dały się namówić.
A na Pogorii IV to ja dawno tyle ludzi nie widziałam - prawie nie było gdzie zaparkować - tyle samochodów:/ Pierwszy cieplejszy weekend w tym sezonie, więc trudno się dziwić, że ludzi ciągnie na łono natury - to chyba lepsze, niż spędzanie czasu w niedzielę w supermarkecie?! Niemniej, przy takim tłoku, trochę kiepsko się jeździło na rolkach. Tylko godzinka jazdy, ale zakwasy na drugi dzień były :/ Potem jeszcze godzinka biegania i spacerek.
Trochę zdjęć z mojego niedzielnego maratonu ;)


foto: http://picasaweb.google.pl/kacha9a


foto: http://picasaweb.google.pl/kacha9a


foto: http://picasaweb.google.pl/kacha9a

Pogoria IV (foty z mojego archiwum):





Mój pierwszy raz na ścianie :)

Niedziela, 11 kwietnia 2010 · Komentarze(1)
Kategoria bez roweru
Oj, na ścianę to ja już się zbieram od studiów, czyli od jakiegoś czasu :PP, ale zawsze się jakoś nie składało, nie było odpowiednich butów, za mało chęci było...
A teraz jest cel, jest mobilizacja i jest chęć - duża chęć, a do tego mam w pracy koleżankę, która się trochę wspina, więc nie ma już wymówki. W niedzielę dostałam sms od kumpeli, że właśnie wybiera się na ścianę. Nienamyślając się długo, spakowałam stare addidasy i fru...Szybkie przeszkolenie na miejscu
i w górę...po płaskiej ścianie to jeszcze jakoś szło, ale jak pojawiły się odchylenia - to już nie było tak łatwo :PP Nieźle można się zmachać wdrapując
po takiej ściance...i przy okazji poczuć mięśnie, o których nie miało się pojęcia - przedramiona to ja jeszcze długo będę czuła...;) Ogólnie to jestem dziś taka trochę obolała, ale jeszcze tam wrócę - myślę, że załapałam bakcyla :)
A już nie wspomnę, jaka musi być frajda wspinać się na prawdziwych skałkach...

Do posłuchania - refleksyjnie - Golden Life - piękny tekst:

Jogging po Będzinie

Sobota, 10 kwietnia 2010 · Komentarze(1)
Kategoria bez roweru
Godzinka biegania - mimo, że bardzo nie chce się wyjść z domu, kiedy na zewnątrz mokro i ponuro - to po takiej godzince akumulatory zostają naładowane. Zimą, kiedy raczej nie jeżdżę na rowerze, bieganie okazało się niezłym sposobem na utrzymanie kondycji - trochę było biegania w terenie, trochę na bieżni. Od połowy marca - to już tylko w terenie :) Nieźle mnie to wciągnęło - mimo, że kiedyś też trochę biegałam, to zawsze było to dość nieregularne. Od kwietnia - od pon. do pt.: półgodzinny jogging przed pracą (przyznam się, że jak bardzo leję na dworze - to odpuszczam:PP) - okazał się niezłym zastrzykiem energii na cały dzień. Jak tylko moje kolana wytrzymają, to zamierzam łączyć rowerek z bieganiem. Fajne uczucie zauważać własne postępy - kiedy jeszcze 3 miesiące temu przebiegnięcie 15 km było sporym wysiłkiem, teraz przychodzi dużo łatwiej :)
Niestety nie miałam przy sobie aparatu, także zdjęcie Będzina z mojego archiwum.
Oby już niedługo się tak zazieleniło...

Rozpocząć sezon w wielkim stylu - 3 razy złapać kapcia.

Niedziela, 4 kwietnia 2010 · Komentarze(2)
To miało być pierwsze dłuższe kręcenie w terenie...
Wielkanoc przywitała dosyć przyzwoitą pogodę, więc trzeba było to wykorzystać na rowerowanie. Udało mi się namówić marusię na wspólną przejażdżkę. Start wycieczki - Park Chorzowski. No i się zaczęło - w Siemianowicach złapałam 1 kapcia z tyłu. Na szczęście dętkę miałam ze sobą. Do parku już nie opłacało się jechać, więc udaliśmy się w moje okolice - zdobywać Dorotkę. W Wojkowicach niespodzianka - 2 kapeć, a co - tym razem z przodu. Dętki już brak, ale marusia zaopatrzony w łatki przystąpił do naprawy. Nie przewidzieliśmy tylko, że klej był długo nieużywany, ale po paru próbach, udało się załatać. Ruszyliśmy do kamieniołomu na pograniczu Wojkowic i Grodźca, a potem na wzgórze Dorotka. Drobny posiłek regeneracyjny na szczycie i zjazd. Troszkę jazdy w ternie zaliczone na dobry początek. To jednak nie koniec moich przygód - parę metrów przed moim domem złapałam 3 kapcia z tyłu! Oj, trzeba mieć szczęście...:) Mimo wszystko - wypad udany. Mam nadzieję, że limit kapci mam już wyczerpany w tym sezonie! :)